Łączna liczba wyświetleń

sobota, 23 sierpnia 2014

"Bławatek" - Justyna Stolarz - Kwiatkowska, częśc II.





Panie: Barbara Malec i Janina Młynaryk czytają opowiadanie, którego kolejna, ostatnia częśc poniżej.

ŁODYGA
Zielona suknia w kolorze ledwocorozwiniętych wiosennych liści, z dopinanymi plecami i szelkami zapinanymi na przedzie była najurodziwszą częścią garderoby. Przeznaczoną na specjalne okazje. Taką specjalną okazją zawsze był odpust. Kiedy wojna wreszcie się skończyła,  a ona wyrosła z dziecięcych zabaw, odpust był jedną z niewielu atrakcji towarzyskich, jakie przyciągały panny i kawalerów.
W sobotę rano, przed niedzielą odpustową, nalewała do miski ciepłą wodę, rozpuszczała w niej cudowny biały proszek, który kilka lat wcześniej przesłała jej w paczce z Niemiec Milka. Biedna Milka zawsze o mnie pamiętała, a ja nawet nie mogę pójść na jej grób, gdzie ja bym znalazła jakiś niemiecki wojskowy cmentarz”  - mruczała maczając w śnieżnobiałym płynie pędzel i miejsc w miejsc malowała swoje sfatygowane tenisówki. W niedzielę, wczesnym rankiem wyjmowała z szafy zieloną sukienkę, białą płócienną koszulę z okrągłym, haftowanym przez mamę kołnierzykiem. Zakładała białe skarpetki. Po malarskiej szlifierce niedzielny strój urzekał schludnością i prostotą. Uwieńczeniem był gruby warkocz jasnych włosów, przerzucony niedbale przez ramię, związany białą wstążką. Wyglądała pięknie. Teraz to wie. Ale wtedy stała w cieniu jarmarcznego kramu, obserwując jak jej ówczesna sympatia jak klaun zabawia wystrojone w bordowe, dekorowane moherem suknie, siostry Kurpiowskie. Obie obute w bordowe, skórzane sandały na podwójnych spodach. Po latach, gdy było ją już na to stać, sama sobie zamówiła u szewca białe trzewiki o podwójnych spodach. Szewc w przestrzeń między spodami wkładał jakieś skrzypiące ustrojstwo, co przy każdym kroku wydobywało spod stopy nieprzyjemny dźwięk. Noszenie tych butów powodowało, że duma z ich posiadania szybko przerodziła się we wstyd i męki dla stóp.
DZIADEK JÓZEK
Wspomnienie tych wędrówek do okolicznych wsi zawsze wodzi ją zapachem łąki. Zamknąwszy powieki widzi ukwiecone chabrami, koniczyną, rumiankiem przydrożne łąki i fosy. Czuje jak fiołek mdło ściska ją w gardle a mlecz swój żółty pył rozsiewa po jej zielonej sukience. Dziurawca pełne kosze do domu zbierała, bo napar z niego co wieczór pił dziadek. Wtedy też nauczyła się wić wianki. Wychodziło jej to na tyle dobrze, że z czasem udawało jej się na pleceniu wianków zarobić. Kwiaty lipy, bławaty, stokrotki i rumianki, ściśnięte do utraty tchu dratwą wiązały się na zawsze z macierzanką, mirtem czy bukszpanem. Wianki skakały na wstążeczkach w raczkach małych dziewczynek niesione do kościoła na zakończenie oktawy Bożego Ciała lub zdobiły głowy panien, w noc świętojańską puszczane do rzeki.
Jedna z nocy świętojańskich przygnała jej do serca rosłego, chłopaka o niebieskich oczach i ostrych rysach twarzy z sąsiedniej wioski. Wydawało jej się ze to ta wielka miłość, o której marzyła z czasem przekonała się jednak, że była to po prostu brama do innego życia. Po śmierci dziadka Józefa wiedziała, że już najwyższy czas na założenie własnej rodziny. Decyzja o ślubie rzeczywiście zmieniła jej życie. Brama do jej nowego życia była drewniana, wiązana grubym parcianym sznurem. Wąska ścieżka prowadziła obok starej jabłoni, renety, chylącej swe konary nad drewnianą chatą, strzegąc ją tym samym od silnych wiatrów i burz. Była wczesna wiosna. Nauczyła się bielić ściany domu wapnem przygotowaną przez teściową do tego celu prośnianką. Czynność ta tknęła ją zawsze wspomnieniem nastoletnich lat, kiedy wybielała swoje tenisówki. „Biel pomaga się odrodzić” myślała. Uszyła sobie nawet z białego płótna koszulę nocną i co ranek budziła się z przeświadczeniem odrodzenia. To pomagało jej przetrwać czasem chmurne i smutne poranki małżeńskich lat.
Nigdy nie czuła się tak samotna, jak wtedy. W oczach nowej rodziny była warta dwie krowy, które po ślubie przyprowadziła tu jako swój majątek, tak też ją traktowano. „ Masz w sobie wielki skarb dziecko, pamiętaj” usłyszała pewnej nocy słowa dziadka, jakby stał obok. Przecież umarł, bezpowrotne wydawały się czasy dzieciństwa. Wbrew tej logice chata przybrała wystrój jej rodzinnego domu, a na stole pachnąco dymiły się prażuchy, co tylko zdjęte z pieca przez mamę. To jawne widzenie błogim ciepłem spłynęło, na jej skronie, jakby błogosławieństwo.
W chacie były trzy izby: sień, kuchnia i pokój. Wystarczająco dużo miejsca by uwić ciepłe gniazdko dla czworga dzieci: dwóch dziewczynek i dwóch chłopców. Dom ogrzewał, bielony zawsze na wiosnę, piec. Dzieci zawsze były przy niej. Nawet gdy w deszczu na kolanach pieliła ziemniaki. Budowała im wtedy szałas z liści i chroniła je tam przed złą pogodą. W jesienne „mroczyska”, jak zwykła nazywać mokre, chłodne i ponure dni zakładała dzieciom wełniane skarpety, które wieczorami robiła na drutach w świetle rozżarzonych węglików, mrugających do niej przez szpary w piecu. Ku jej radości dzieci bardzo szybko nauczyły się czerpać radość z otaczającego ich świata.
Dziecięcy śmiech i krzyk zawsze sprawiał, że z poczwórną mocą czuła, że żyje.
„Dzieci czyście nie widzieli mojego ciencielencia?
„A jakie ono było?”
„Syjki na powróz miało
Pod Maćkową nocą stodowało
Jak psy pańskie zaczęły pasować
Tak ciele zawróciło lasem
I poleciało w ogon”
Im dzieci były starsze tym mniej czasu spędzały z matką. W polu umilkły niesione echem dziecięce przyśpiewki. Choć czasem w drzewach niemiło szeleścił wiatr a ziemia stawała się coraz trudniejszą towarzyszką dnia, to właśnie tam wśród dzikich traw, zbóż rozmaitych, warzyw i słodkiej czerniny czuła, że z radosnym na wskroś sercem wypełnia zapisane przez Boga przeznaczenie.
KWIAT
Dziś piec szczerbi do niej wypalony ząb. Choć od lat nie bielony wapnem ale farbą i doczekał się kilku łat wciąż grzeje tym samym ciepłem.
„Życie jest takie ważne, to dlaczego takie kruche?” zadała to pytanie, przyglądając się w lustrze swojej pomarszczonej twarzy. Wdzięczna była, że łaskawy Bóg nie obnażył jej młodości ze wszystkiego. Nadal w oczach błyszczał ten dziecięcy blask radości z życia i szacunku do tego co posiada.
Zamknęła oczy i poczuła w sobie, dobry i słodki zapach Mamy, surowy i czysty jak powietrze po burzy zapach Dziadka, wesołe perfumowane listy od Milki i odważną, mocną woń Frankowych łez.
Żyła godnie, choć w niedostatku. Nigdy nikogo nie oczerniła, miała odwagę powiedzieć w oczy najgorszą prawdę. Nigdy nikomu nie odmówiła chleba ni wody. Przykre sprawy były obok niej ale nie skarżyła się.
Na straży jej życia czujnie stała też natura.
Pewnego czerwcowego poranka, do chaty zapukał wędrowny zielarz. Skupował po wsiach zioła, kory dębu i brzozy, żywokost. Dla niej miłośniczki botaniki, był to wymarzony sposób zarabiania. Delikatnie segregowała zbiory ziół, na zamówienie suszyła na wierzchnicy pieca zdartą z dębu i brzozy korę.  Za zarobione pieniądze mogła dzieciom kupić nowe sandały do szkoły. I pewnie sfinansowała by dzięki tej pracy wiele domowych potrzeb, gdyby nie złamane serce. Pewnego ranka wybrała się na kolejny zbiór kory. Kora lepiej schodziła z drzewa o świcie. Wypiła dwa łyki kawy i pobiegła do lasu. Zielone trawy i liście błyszczały diamentową rosą. Miecze mglistego słońca przebijały korony drzew tworząc z pobliskiego lasu krainę cudownie niewinną i baśniową. Gdy zbliżała się do dębu, z którego zdzierała zeszłej wiosny korę, zaniepokoiła ją jego poszarzała korona. Podbiegła z bijącym sercem. Dąb nie miał liści. Jego konary była cierniem suchych gałęzi. Zapiekły ją oczy. Po policzku spłynęła wielka kropla, serce rozpaczliwie zakuło. W ciernistej koronie suchych konarów dębu ujrzała twarz poczciwego dziadka „ pamiętaj dziecko, wstydem jest bogactwo obkupione krzywdą innych”. Ze snu wyrwał ją wypadające z ręki lusterko.
W bukszpanie i paproci stojących w glinianych donicach na parapecie zatańczył ciepły wiatr. Do pokoju wiązkami jasnego światła wpadło letnie słońce. Zza okna dobiegał głos jej sześcioletniej prawnuczki. Dziewczynka z niezwykłą starannością i czcią układała na ławce kwiaty:
„Ty jesteś mama, ty tata, ty będziesz dziadziem, ty babcią, a ty bławatku prababcią Helenką! Zaczaruje was i będziecie mi pachnieć, na zawsze”





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz