Łączna liczba wyświetleń

sobota, 15 września 2012

"Chrapusta" - tekst z londyńskiej "Nowej Polski", częśc ostatnia.


Na dachu "Pałacu Prasy" siadywał Chrapusta godzinami w swej ciasnej kabinie radiotelegrafisty, wychwytując wiadomości  z fal eteru, z wszystkich możliwych radiostacji świata, a nawet z tajemniczych sygnałów Morse'a. Depesze jego, sygnowane znakiem ( ch ) można było czytac w każdym numerze "Ikaca" ( Ilustrowany Kurier Codzienny ) - jako "specjalna służba telegraficzna". Z słuchawkami na uszach wsłuchiwał się w tajemnicze światy, stukania, odgłosy, znał wszystkie szyfry i "kody", wiedział, jakie niebezpieczeństwa grożą radiotelegrafiście prasowemu ze strony wielkich światowych agencji telegraficznych, nadających przez radio serwis wiadomości dla swoich stałych abonentów oraz specjalnie spreparowane "kaczki" dla pogrążenia nieabonentów - radiopajęczarzy. Nade wszystko jednak to opisywał we wspomnianym poemacie hebrajskim, natężał słuch, "czy pokój zapanuje na ziemi, czy też zagłada grozi światu".


Władysław Chrapusta na stanowisku pracy w "Ilustrowanym Kurierze Codziennym".

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Groziła zagłada. W czwartek po południu, w przeddzień wybuchu wojny zadzwonił nagle telefon w mieszkaniu. Szybko i dośc nerwowo, jak zwykle, mówił Chrapusta - po hebrajsku. Doniósł, że znajduje się na placu Grobli w polskim gimnazjum Nowodworskiego ( dawniej św. Anny ), zamienionym teraz na koszary. Jest zmobilizowany i jutro zapewne wyruszy na front. Ponieważ nikogo już nie wypuszczają z koszar, prosił, bym przyszedł odebrac jego walizkę z rzeczami, po które zgłosi się ktoś wieczorem.
Pobiegłem natomiast. Chrapusta stał w bramie w polowym mundurze, w nowych juchtowych butach z cholewami, był poważny i skupiony. Zdołał powiedziec mi tylko, że prawdopodobnie jeszcze w ciągu nocy wyruszy w kierunku granicy słowackiej. "Może pełnic będę służbę frontową w Tatrach, tak jak za tamtej wojny - w Alpach". Wieczorem, gdy siedziało się już przy oknach zasłoniętych szczelnie czarnym papierem z poprzyklejanymi na ukos paskami płótna, zjawił się jednak Chrapusta, wydębiwszy jakimś cudem przepustkę. Był zrównoważony i opanowany. "No cóż, wojna to wojna. Nie mam nikogo na świecie i żadnego niepokoju nie czuję. Przynajmniej wiem teraz, o co się biję - i z kim".
Jedną miał tylko troskę: książki. "Poprosiłem sąsiadów- mówił nerwowo - żeby spakowali wszystko do skrzyń  i myślę że nic złego się książkom nie stanie. Ale trudno pogodzic mi się z tym, że te wszystkie książki,  z wielki trudem pozbierane, będą się gdzieś może tułac po ludziach, czyjeś obce ręce, mieszające wartości tych skarbów, będą się tym zajmowały, i nawet przy pakowaniu nie będę".
Jedną książkę przecież, okazało się, uratował - miniaturowe wydanie psałterza Dawidowego w oryginale hebrajskim. Miał książeczkę tę przy sobie w kieszeni munduru. Mówił, że z tym jednym się nie rozstanie.
W niedzielę, 3 września 1939 opuściłem Kraków. Władysława Chrapusty więcej nie widziałem, nie dał też dotąd znaku życia. I nie wiem, czy miniaturowy psałterzyk, zabrany jako talizman na drogę, uratował do od "światowej zagłady".


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz