Łączna liczba wyświetleń
niedziela, 12 sierpnia 2012
"Chrapusta" - tekst z londyńskiej "Nowej Polski", częśc III.
Wracam do tekstu, który ukazał się w 1946 roku w londyńskim piśmie "Nowa Polska". Dwie poprzednie części artykułu autorstwa Davida Lazera umieściłam w postach z 27 lipca i 1 sierpnia. Dzisiaj częśc III.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Czyż można się więc dziwic, że takie wrażenie wywarło na Bialiku? Czy można się dziwic, że nawiązał się od tej chwili ścisły kontakt znakomitego poety z synem chłopskim, który nad wyraz trudny dla obcego język hebrajski opanował znakomicie. Bialik zaprosił Chrapustę do siebie, a po wyjeździe z Polski pozostawał z nim w kontakcie. Zaczął też Chrapusta z zachęty Bialika tłumaczyc niektóre utwory poety pisane prozą, głównie legendy biblijne, tłumaczył wyjątkowo świetnie, z doskonałym wyczuciem ducha obu języków. Szczególnie przekład "Legendy trzech i czterech", który pojawił się w odcinkach na łamach krakowskiego "Nowego Dziennika", wywołał powszechny zachwyt znawców literatury hebrajskiej.
Nazajutrz po owym zebraniu spotkaliśmy się z Władysławem Chrapustą w jednej z krakowskich kawiarni na Rynku Głównym i odtąd pozostawaliśmy już w stosunkach dośc bliskich. Przy "małej czarnej" opowiedział mi dzieje swego życia. Pochodzi ze wsi pod Tarnowem, z rodziny małorolnego chłopa. W domu panowała bieda, dzieciaków sporo, na naukę pieniędzy nie było, młody Władek garnął się do książek. Przedsiębiorczy chłopak wiejski zdaje się na los Boży: ucieka z domu do Tarnowa. Z trudem zarabia na utrzymanie pracą fizyczną, a po nocach uczy się gorliwie. Wkuwa kurs gimnazjalny, dziwnym trafem jednak pociąga go najbardziej - stenografia. W tym widzi swą karierę i przyszłośc, osiąga też znaczną biegłośc w tej dziedzinie, z biegiem czasu zdobywa jakieś stenograficzne rekordy. Zdaje się nawet, że redaguje nawet jakieś fachowe pismo dla stenografów, odbijane na powielaczu.
Nadchodzi rok 1914. Wojna. Chrapusta jest w sam raz właśnie w wieku poborowym i przywdziewa mundur austriackiego landszturmisty. W pewnym momencie jest z oddziałem swym we Lwowie, skąd wyruszyc ma na front. Przed odjazdem kompanii zachodzi Chrapusta, już w mundurze polowym, do jednego z antykwariuszy lwowskich, chcąc wybrac sobie parę książek na drogę. Traf zrządza, że wpada mu do ręki polski podręcznik nauki języka hebrajskiego. Przygląda się od niechcenia hebrajskim literom, i - jak to po wielu latach opowiadał - "urzekły go" nieznane mu dotąd znaki pisma hebrajskiego po prostu już swiom wyglądem, swoim "krojem". Chrapusta kupuje ów podręcznik, który towarzyszy mu potem na froncie, gdzieś na froncie, gdzieś na śnieżnych szczytach Alp, gdzie jako stenograf jest w służbie łączności przy obsłudze radiotelegrafu. Z łatwością opanowuje alfabet hebrajski i sztukę czytania i pisania - na więcej na razie nie starcza możliwości ani czasu. Ale wzbudzone raz zamiłowanie nie gaśnie. Po zdemobilizowaniu wraca Chrapusta do kraju i w Krakowie zarabia na życie stenografią. Ale równocześnie u najlepszego pedagoga hebrajskiego uczy się z zapałem gramatyki i języka hebrajskiego. Czyni doskonałe postępy mimo wielkich trudności, jakich nastręcza ten język semicki, - i z wolna, po latach studiów, dochodzi do takiej wprawy, że może swobodnie mówic i czytac starą i nową literaturę hebrajską. Właśnie w czasie naszego spotkania recytował Chrapusta z przejęciem początek wielkiego poematu Szneura o Wilnie, po czym przeszedł do innych utworów poetyckich, które znał na pamięc.
Władysław Chrapusta ( w środku ) ze swoją drużyną sokolą. Zdjęcie pochodzi z sierpnia 1923 roku ( zrobiono je prawdopodobnie pod Jarosławiem ).
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz